Algier cz. 12

Rysunek ciekawy, widocznie stary, bez perspektywy, z dziecinną nieledwo frakturą, tern zabawny, że choć barki są na morzu, to ludzi na nich nie masz bo koran zabrania ich rysować. Zresztą nic, prócz starego kurzu. W jednym kącie izby kominek z kolorowych kafli, ozdobiony pięknymi fajansowymi tafelkami cały lśniący się od czystości. Mzab przy nim gospodaruje. Zażądasz napoju to kawadżi wsypuje do małego dzbanuszka z wieczkiem dwie łyżeczki kawy, tak miałko w moździerzu utłuczonej jak najdelikatniejsza mąka, zalewa je wrzącą wodą, zagotowuje aż do podniesienia się piany raz i drugi, i wlewa płyn z osadem i cukrem do filiżaneczki którą ci poda. Filiżanka jest maleńka a mimo to płynu w niej nie pełno. Zapewne dlatego, że spodków tu nie używają, więc żeby ją można było trzymać za kraj górny bez sparzenia. Kawa jest wyborna, mocna, a kosztuje zaledwie susa. Na żądanie podają ci jeszcze narżylię z konopnym liściem, bo kif (haszisz) ma tu swoich zwolenników nie tylko między Arabami, ale Europejczykami.