Algier cz. 19

Kto chce, temu pokazują ów skromny drewniany pawilon w którym, ostatni z dejów, uderzył w twarz wachlarzem, konsula francuskiego,  co dało bezpośredni powód do wypowiedzenia wojny i zdobycia Algieru. Na prawdę nie ma co tam oglądać. Lepiej rozejrzeć się do koła. Przed nami olbrzymia zatoka morska, a na jej tle pod nami miasto, które wydaje się być względem niej tak maleńkie, jak mała kapliczka nad wielkim jeziorem. Szczególniejszy to obraz, bo dolnego miasta wcale nie widać, tylko płaskie dachy domów, schodzące jakby olbrzymie schody ku morzu, tak raptownie, że zdaje się ledwo o jakie 6 pięter od nas odległe. Zwłaszcza w południe, przy pełnym oświetleniu słońca, ta ciemna zatoka i te białe mury domów, na niebieskim tle nieba, dają zachwycający i rozkoszny widok. Nie można mu się dość napatrzeć.

Schodząc z powrotem na dół i błąkając się dalej, spotykamy innych rzemieślników, używających zawsze jeszcze po staroświecku najprostszych narzędzi. Tu rozsiadł się tkacz, tam hafciarz złotem na skórze, aksamicie lub złotogłowiu, to znów siodlarz.